Liczyłem na to, że moje podsumowanie Gamescom 2018 będzie jednym z pierwszych. W końcu mój udział w tych największych europejskich targach branży gamingowej zakończył się już drugiego dnia – w środę. Niestety, ponad 2000 km w samochodzie i 30 w nogach dało się we znaki, ale pora nadrobić zaległości.
To była moja pierwsza wizyta w Kolonii. Wiedziałem, że będzie spektakularnie, ale nie spodziewałem się, że aż tak. Moje dotychczasowe offline’owe kontakty ze światem gamingu, czy też esportu ograniczały się tylko do IEM Katowice 2016 oraz tegorocznego Meet Point’a, o którym pisałem na łamach Esport Makers. Gamescom, na który wybrałem się służbowo wraz z jednym z klientów był więc pierwszym tak dużym wydarzeniem.
Przygotowania
Biznesowy charakter wymagał odpowiednich przygotowań. Nie wiedziałbym o tym, gdyby nie rozmowa z kilkoma osobami, które już wcześniej uczestniczyły w targach. Przede wszystkim z uwagi na skalę. Gamescom przyciąga niemal całą branżę z Europy i nie tylko. Bez przygotowań, bez poumawianych spotkań nie ma co tutaj szukać.
Po prostu. W ciągu 3 dni biznesowej części targów każdy z uczestników dysponuje ograniczonym czasem, który może poświęcić na rozmowy. O ile w przypadku indie developerów, czy też mniej popularnych marek krótkie spotkania można zorganizować spontanicznie, tak w przypadku dużych graczy to po prostu nie możliwe. Każdy chce z nimi rozmawiać.
Na Gamescom wybraliśmy się więc z dość napiętym harmonogramem. Jak dopinałem spotkania? Z nieznaną marką wchodzącą w branżę korzystanie z oficjalnego systemu oferowanego przez organizatora mijało się z celem – nikt nie chciałby z nami rozmawiać. Dlatego postawiłem przede wszystkim na bezpośredni kontakt – LinkedIn, Facebook, e-maile.
Jeżeli miałbym coś w tej kwestii doradzić, to przede wszystkim fakt, że na samych spotkaniach nie można poprzestać. Warto również się do nich przygotować – zebrać informacje o firmie i osobach, z którymi będziemy spotykać. To daje więcej tematów do rozmów i wpływa na pozytywną relację.
Gamescom 2018 – dzień 1

Dzień otwierający targi był dniem zamkniętym dla większości zainteresowanych. Wstęp został ograniczony do przedstawicieli branży, dziennikarzy, blogerów, czy też świata biznesu. Dzięki temu po halach Koelnmesse można było poruszać się bez przeszkód. Poruszać, a właściwie biegać, bo tak trzeba nazwać przemieszczanie pomiędzy jednym, a kolejnym zaplanowanym spotkaniem. Targi to bowiem 10 ogromnych, jedno lub dwupoziomowych hal liczących 284,000 m2, które zgromadziły ponad 1000 wystawców. W przypadku spotkań w różnych częściach odległości do pokonania są znaczne. Nasz licznik, po pierwszym dniu wskazywał niemal 20 km.
Napięty terminarz nie pozostawiał wiele czasu na “przyjemności”. Niech świadczy o tym fakt, że znalazłem tylko chwilę na przetestowanie jednej produkcji indie. Na nic więcej go po prostu nie było. Biegając od spotkania do spotkania, z hali na halę udało mi się jednak wyłapać kilka ciekawostek. O nich później.
Gamescom 2018 – dzień 2

Drugi dzień, czyli środa był już dniem otwartym dla wszystkich. Nie wiem, jakim wynikiem w ostateczności mogą pochwalić się organizatorzy, ale o godz. 10 w radiu mówiono o 350 tys. ludzi, którzy już pojawili się na terenie targów. Dużo? Różnicę pomiędzy pierwszym dniem widać było na pierwszy rzut oka.
Tłum przywitał nas od pierwszej chwili. Niefortunnie dotarliśmy przed główne wejście strefy dostępnej dla wszystkich. Przedarcie się do strefy biznesowej wymagało zwinności i determinacji. Fani gamingu wypełnili bowiem hale po same brzegi zostawiając niewiele przestrzeni na swobodne poruszanie się.
To na co zwróciłem uwagę już pierwszego dnia, to przygotowane znaczniki z czasem oczekiwania. Znajdowały się one niemal przy każdym stoisku, w którym – niczym na lotnisku – wyznaczone były kolejki. Na znakach widniały takie informacje jak “60 minut”, “90 minut”, “2h”, czy – w co już zupełnie nie chciało mi się wierzyć – “8h” oczekiwania. Drugi dzień uświadomił mi, że znaki nie wzięły się znikąd. Kolejki fanów, którzy oczekiwali na przetestowanie sprzętu i gier były niewyobrażalne. Drugi dzień trwał dla mnie do ok. 16:00, bo właśnie wtedy opuściłem teren Gamescom po raz ostatni. Nim to jednak nastąpiło, zdążyłem przyjrzeć się kilku tematom, o których poniżej.

Marki nieendemiczne
Potencjał, który drzemie w branży gamingowej i esportowej zaczyna dostrzegać coraz więcej marek. Wśród nich są te, które w jakiś sposób związane są z gamingiem, jak i te, które na co dzień działają z dala od niego. Na Gamescom pojawiły się jedne, jak i drugie.
Dziwić nie powinna obecność Pringles, McDonald’s, a nawet Amazona. Pierwsza z wymienionych marek, na małym, obrandowanym i ukrytym stoisku udostępniała odwiedzającym kilka stanowisk. McDonald’s, jak i Amazon aktywizował fanów w inny sposób. Na stoisku popularnego fast food’u fani rywalizowali o złotą kartę upoważniającą do darmowego jedzenia z sieci przez określony czas. Fani odwiedzający stoisko Amazona w basenie pełnym piłeczek mogli wyłowić upominki i nagrody.

Najbardziej zaskoczyła mnie niemiecka armia. Kilka solidnych, prawdziwych wojskowych sprzętów, żołnierze w pełnym rynsztunku. To robiło wrażenie! Z tego co wiem Bundeswehra pojawia się na Gamescom regularnie i jej obecność mnie nie dziwi. W końcu gdzie znajdą tak wielu młodych, potencjalnie zainteresowanych?
Karmienie rybek
Podczas jednej z rozmów usłyszałem dobre określenie zjawiska znanego chociażby z IEM. Karmienie rybek, czyli rzucanie gadżetami w zgromadzony pod sceną tłum.
Widząc formę aktywizacji fanów, które zaproponował chociażby Amazon, czy też McDonald’s byłem nastawiony pozytywnie. Dobre wrażenie podtrzymał również Ubisoft, który na scenie Just Dance do zabawy wciągał również fanów.
Jednak również Gamescom miał swoje gorsze momenty. Przebiegając pomiędzy halami dało się zauważyć stoiska, które nie radziły sobie z tłumnie przybyłymi fanami. Koszulki, smyczki i inne gadżety leciały w tłum…
To zwróciło moją uwagę

Choć czasu miałem mało, a Gamescom był dla mnie przede wszystkim czasem poświęconym na rozmowy z potencjalnymi partnerami biznesowymi, podczas biegania pomiędzy halami moją uwagę przykuło kilka rzeczy.
Wrażenie zrobiła ogromna (dla mnie) ilość nowych technologii związanych z VR. Nie chodzi o same headsety, ale też wszystkie urządzenia towarzyszące. Od specjalnych siedzisk, przypominających te znane z symulatorów wyścigów, po kompletne stroje śledzące ruch poszczególnych kończyn i całe “klatki” do zabawy w wirtualnym świecie. Czy to przyszłość rozrywki? Wiele o tym świadczy.
Druga, niepozorna rzecz, która zwróciła moją uwagę to stoisko ThermoReal. Kilka sekund, które miałem pozwoliło mi tylko na cyknięcie rozmytej fotki oraz ogólne zrozumienie o co chodzi. W skrócie – technologia chłodząca do słuchawek. Genialne w swojej prostocie! Sam z chęcią bym skorzystał, bo korzystanie ze słuchawek latem to mordęga. Jak się później dowiedziałem ThermoReal to nie tylko chłodzenie. To również technologia, którą można wykorzystywać w VR/AR do przekazywania innych wrażeń – gorąca, zimna, a nawet bólu. Mega!
Na koniec zostawiam coś bliskiego mojemu i Waszemu sercu, czyli coś ze świata esportu. Z pewnością każdy z Was natknął się jakiś czas temu na newsy o trenerach gier komputerowych – Fortnite, itp. Gamer Legion to platforma coachingowa, która ma spełniać taką samą rolę. Gracze mogą skorzystać z usług profesjonalnych trenerów, by doskonalić swoje umiejętności. Z krótkiej rozmowy, którą przeprowadziłem z osobami na stoisku wynika, że coaching polega na obserwacji rozgrywki oraz dawaniu wskazówek. Skorzystalibyście?

Ale to nie wszystko!
Czy poznałem Gamescom na tyle, żeby móc wydawać wyroki? Nie wiem. Wiem tylko, że to prawdziwe święto graczy i każdy, kto jest prawdziwym zajawkowiczem musi się na nie udać.

To co zwróciło moją uwagę, to świetna organizacja. Po targach poruszaliśmy się bez planu hal, bez mapy. Po początkowych problemach ze zlokalizowaniem poszukiwanego stoiska wyłapałem proste schematy, wg których wszystko zostało zorganizowane. Rozmieszczenie hal, alejek, stoisk… wszystko było logicznie poukładane i poruszanie bez mapy, czy też udostępnianej aplikacji nie stanowiło problemu. W przypadku ich wystąpienia praktycznie każda osoba z obsługi posługiwała się j. angielskim i szybko udzielała pomocy.
Jednak Gamescom, to nie tylko święto graczy. To również biznes i ludzie, którzy za nim stoją. I chyba to będę pamiętał z mojej wizyty najbardziej. Ponad 40 rozmów, które udało nam się przeprowadzić z ludźmi z całego świata. Dziesiątki historii, dziesiątki znajomości. Afterowa wódka w polskiej strefie i rakija w chorwackiej, nocne zwiedzanie z ekipą jednego z producentów sprzętu – tych rzeczy i poznanych ludzi nie da się zapomnieć. Dziesiątki perspektyw, inspirujących rozmów i możliwości – wg mnie najważniejsza rzecz, którą można wynieść z Gamescom.
Podsumowanie
To co teraz powiem może Cię zaskoczyć. Uważam, że Gamescom jako wydarzenie samo w sobie nie jest dla mnie. Nie wyobrażam sobie stania w kilkugodzinnych kolejkach, nie widzę siebie walczącego o rzucane gadżety, nie czuję potrzeby wydawania kilkuset złotych w fanshopach. Pod tym względem Gamescom nie ma nic, co mogłoby mnie do niego przekonać – po prostu nie jestem aż takim geekiem pragnącym nowości, a na gry poświęcam kilka, a nie kilkadziesiąt godzin w miesiącu.
Pomimo tego swój udział uważam w targach uważam za jedno z ciekawszych doświadczeń. Doceniam przede wszystkim potencjał, który one dają. Niemal cała branża na wyciągnięcie ręki, tysiące pozytywnych osób myślących w podobnych kategoriach, otwartość, brak uprzedzeń i masa pozytywnej energii płynąca z każdej strony. To po prostu trzeba przeżyć.
Chcesz więcej? Zajrzyj na instagram Esport Makers! W najbliższych dniach podzielę się tam pozostałymi zdjęciami i filmami, które zrobiłem podczas Gamescom 2018.

Esport-entuzjasta, praktyk marketingu i przedsiębiorca. Właściciel Sweed.pl i Little Wing Agency. Na blogu Esport Makers przyglądam się branży, dzielę się wiedzą i rozmawiam z ciekawymi ludźmi, którzy wpływają na polski esport.